LEKCJA NAJNOWSZEJ HISTORII Polski
Jako nowy temat proponuję powyższy tytuł. Dlaczego?
W dawnych czasach, kiedy jeszcze nie myśleliśmy, że niepodległość przyjdzie tak szybko, staraliśmy się, jako dziennikarze wyjaśniać "białe plamy" w najnowszej historii Polski.
Miałem niezwykłe szczęście pracować w Katolickim Tygodniku Społecznym "Ład" i przez 8 lat kierować jego działem historycznym.. Jednym z nielicznych wówczas pism mogących używać tytułu "katolicki", który oznaczył oficjalne uznanie przez Episkopat Polski pisma jako reprezentanta katolickiej opinii publicznej i posiadającego asystenta kościelnego mianowanego przez Prymasa Polski.
Mój "nos historyka" kierował mnie tam gdzie mogłem dowiedzieć się "z pierwszej ręki" jak tworzyła się historia. Miałem wiele szczęścia. Żyli jeszcze niektórzy z tych, którzy ją tworzyli.
Z niektórymi udało mi się rozmawiać.
Dzisiaj przy "szerokim otwarciu władzy" na nauczanie historii w szkole i dbałość o to, aby jak najmniej wiedziała o tym, co tworzy naszą tożsamość, która nas uratowała z zaborów i zniewolenia komunistycznego chciałem przedstawić jedną z postaci tworzących historię. Część jej tragicznej historii. W okresie, kiedy obchodzimy: rocznicę dwóch zbrodni - ludobójstwa (zbrodnia katyńska) i politycznej - proces szesnastu, przedstawiam rozmowę z cudem ocalałym z obozu w Kozielska - Henrykiem Gorzechowskim i nie tylko.
W drugiej części przedstawię rozmowę z sądzonym w Moskwie Zastępcą Delegata Rządu na Kraj mec. Adamem Bieniem. Obie rozmowy są częścią przygotowywanej książki dla młodzieży pt. "Lekcja najnowszej historii Polski", która ukaże szereg ważnych dla młodzieży tematów związanych z okresem II wojny światowej prezentowanej na wspomnieniach ich uczestników, ważnych wzorców postaw patriotycznych i wychowawczych,.
Fragment nr 1 , to rozmowa z cudem ocalałym z Katynia Henrykiem Gorzechowskim bardzo ciekawa historia rodzinna i żywo przedstawione codzienne życie obozu oficerskiego Kozielsk 1..
W dawnych czasach, kiedy jeszcze nie myśleliśmy, że niepodległość przyjdzie tak szybko, staraliśmy się, jako dziennikarze wyjaśniać "białe plamy" w najnowszej historii Polski.
Miałem niezwykłe szczęście pracować w Katolickim Tygodniku Społecznym "Ład" i przez 8 lat kierować jego działem historycznym.. Jednym z nielicznych wówczas pism mogących używać tytułu "katolicki", który oznaczył oficjalne uznanie przez Episkopat Polski pisma jako reprezentanta katolickiej opinii publicznej i posiadającego asystenta kościelnego mianowanego przez Prymasa Polski.
Mój "nos historyka" kierował mnie tam gdzie mogłem dowiedzieć się "z pierwszej ręki" jak tworzyła się historia. Miałem wiele szczęścia. Żyli jeszcze niektórzy z tych, którzy ją tworzyli.
Z niektórymi udało mi się rozmawiać.
Dzisiaj przy "szerokim otwarciu władzy" na nauczanie historii w szkole i dbałość o to, aby jak najmniej wiedziała o tym, co tworzy naszą tożsamość, która nas uratowała z zaborów i zniewolenia komunistycznego chciałem przedstawić jedną z postaci tworzących historię. Część jej tragicznej historii. W okresie, kiedy obchodzimy: rocznicę dwóch zbrodni - ludobójstwa (zbrodnia katyńska) i politycznej - proces szesnastu, przedstawiam rozmowę z cudem ocalałym z obozu w Kozielska - Henrykiem Gorzechowskim i nie tylko.
W drugiej części przedstawię rozmowę z sądzonym w Moskwie Zastępcą Delegata Rządu na Kraj mec. Adamem Bieniem. Obie rozmowy są częścią przygotowywanej książki dla młodzieży pt. "Lekcja najnowszej historii Polski", która ukaże szereg ważnych dla młodzieży tematów związanych z okresem II wojny światowej prezentowanej na wspomnieniach ich uczestników, ważnych wzorców postaw patriotycznych i wychowawczych,.
Fragment nr 1 , to rozmowa z cudem ocalałym z Katynia Henrykiem Gorzechowskim bardzo ciekawa historia rodzinna i żywo przedstawione codzienne życie obozu oficerskiego Kozielsk 1..
Serdecznie zapraszam do lektury i dyskusji.
NA KATYŃSKIEJ DRODZE
Część 1
W Szepietówce spotkałem ojca
Z Henrykiem Gorzechowskim,
ocalałym więźniem Kozielska
rozmawia Marek Hołubicki
— Jak to się stało, że napisał Pan do nas list proponując tę rozmowę?
— Był to zupełny przypadek. Mój syn odbywa zasadniczą służbę wojskową. Ostatnio sprawa Katynia jest głośna. Wszyscy wiążą ją z Kozielskiem i jeńcami tam przebywającymi. Syn rozmawiał z kolegami o moich i mego Ojca losach. Dotarł do niego po tych rozmowach numer „Ładu" z Pana artykułem o obrazach Matki Boskiej Kozielskiej. Czym prędzej mi go przesłał. Pana artykuł dotyczy obozu Kozielsk 2, a dla mnie temat Matki Boskiej Kozielskiej wiąże się z obozem Kozielsk 1 i tymi współwięźniami, którzy znaleźli się później w katyńskich mogiłach. Wśród nich był mój Ojciec.
— Może jednak, aby ukazać Czytelnikom chronologicznie Pana dzieje będące również fragmentem życia niewielu ocalałych z obozu Kozielsk 1, przedstawi nam Pan drogę starszego ułana z cenzusem — Henryka Gorzechowskiego do niewoli sowieckiej.
— 15 lipca 1939 roku miałem niespełna dziewiętnaście lat. Wtedy to zostałem zaprzysiężony jako ułan z cenzusem, ochotnik, w 3 szwadronie liniowym 16 pułku ułanów. Miałem jednocześnie przydział do Szkoły Podchorążych Kawalerii. Tuż po zaprzysiężeniu brałem udział w komisji poborowej koni. Konie odprowadziliśmy w Bory Tucholskie, gdzie stacjonowała nasza brygada. Była to Pomorska Brygada Kawalerii pod dowództwem pułkownika Bogoria-Zakrzewskiego. Poprzednim dowódcą był generał Grzmot-Skotnicki, w tym czasie już dowódca Grupy Operacyjnej Czersk. My byliśmy jej częścią. Generał zginął 19 września 1939 w czasie walk.
Wkrótce zostałem skierowany do Garwolina, gdzie mieścił się ośrodek zapasowy pułku. Dotarłem tam już po rozpoczęciu działań wojennych 7 września 1939. W przedarciu się do Garwolina dopomógł mi mój stryj generał Jan Jur-Gorzechowski, którego spotkałem w Warszawie. Dowódcą ośrodka w Garwolinie był rotmistrz- Czesław Dmochowski, a szefem pierwszy sztandarowy z 1919 roku, starszy wachmistrz Wojciech Świerczyk (podobnie jak ja był ochotnikiem, gdyż nieco wcześniej przeszedł na emeryturę). W Garwolinie został utworzony konwój-tabor zawierający majątek pułkowy. Było to wszystko, co przedstawiało jakąś wartość i co zdołano ewakuować z miejsca postoju pułku w Bydgoszczy. Przybył tutaj również mój Ojciec, porucznik Henryk Gorzechowski, który objął dowództwo taboru.
Szliśmy przez Łuków, Uściług na Włodzimierz Wołyński. Tam mieliśmy zdeponować majątek pułkowy. Po drodze braliśmy udział w kilku potyczkach z Niemcami. Zawsze udało nam się oderwać od nieprzyjaciela. Niestety, nadszedł 17 września, a wraz z nim uderzenie od wschodu. Byliśmy już wtedy w strefie działań Armii Czerwonej, między Równem a Włodzimierzem Wołyńskim.
— Jak się Pan dowiedział o wkroczeniu Sowietów?
— Byłem na kwaterze u popa, który rano, gdy się goliłem, wpadł do kuchenki krzycząc: „Straszne rzeczy. Czy Pan wie, że bolszewicy wchodzą?" Użyczył mi kryształkowego radia słuchawkowego i mogłem tę wiadomość sprawdzić. Usłyszałem wtedy część słynnego apelu marszałka Timoszenki. Wzywał on polskich żołnierzy do porzucenia oficerów i przechodzenia na stronę sowiecką. Dzisiaj już znamy pełną treść tego zakłamanego od początku do końca „apelu".
Tego dnia rozstaliśmy się z Ojcem. On poszedł z częścią ułanów na południe licząc na przebicie się do Rumunii. Ja poszedłem z drugą częścią. Przedtem zniszczyliśmy majątek pułkowy. To znaczy spaliliśmy co się dało. Resztę połamaliśmy i potopiliśmy w rzeczce Turyja.
— A co się stało ze sztandarem pułku?
— Sztandar był na Pomorzu, przy pułku. Został on w końcowej fazie walk pułku zakopany. Nie dostał się w ręce nieprzyjaciela. Odkopaliśmy go 10 lat po wojnie. Obecnie znajduje się w Muzeum Wojska Polskiego.
— Rozstaje się Pan z Ojcem. Jakie zadania stają przed waszą częścią byłego taboru w zmienionej, beznadziejnej sytuacji?
— Ojciec poszedł przebijać się w kierunku Rumunii. W jego części taboru znajdował się m.in. powóz, w którym jechała żona dowódcy ośrodka zapasowego rtm. Dmochowskiego z synkiem, jej siostra żona oficera — lekarza wojskowego i żona majora Emicha z 18 pułku ułanów. Ja szedłem z grupą 18-20 ludzi. Przebijaliśmy się również w kierunku Rumunii, starając się, poprzez wiązanie w potyczkach części operujących w naszym rejonie sił sowieckich, odciążyć pierwszą grupę. Wszystko to miało miejsce w pobliżu rzeczki Turyja.
— W końcu trzeba było złożyć broń i pójść do niewoli...
— Nie mogę przedstawić dokładnie momentu, gdy zagarnęli nas Sowieci. Po prostu krótko przedtem podczas potyczki zabito pode mną konia, a ja zostałem ranny w nogę. Ostrzał był z czołgów i ręcznej broni maszynowej. Koń mnie przygniótł. Straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem ujrzałem nade mną krasnoarmiejca, który pozbawiwszy mnie zegarka {czasy to był specjalny — cenny łup) zabierał się do pasa głównego. Zacząłem wrzeszczeć na niego po rosyjsku, znałem już wówczas dość dobrze ten język, aby mnie zostawił, że jestem ranny, czy coś w tym rodzaju. Podszedł jakiś komandir i powiedział do żołnierza: Ostaw jewo, eto plennyj... Taki to okazał się ten oficer... cywilizowany. Wkrótce opatrzyłem się sam dzięki posiadanemu opatrunkowi zapasowemu.
Potem przepędzili nas pieszo do Równego. Pamiętam jak dziś — gdy przechodziliśmy przez Równe, wisiały, głównie na sklepikach żydowskich, wąskie czerwone sztandary. Wyraźnie było widać, że oddarto górną część polskiego sztandaru. Żydówki i Ukrainki wylewały na nas nieczystości krzycząc: „Koniec wasze państwo polskie".
W Równem zostaliśmy wpakowani do wagonów towarowych i powiezieni do Zdołbunowa. Była to ostatnia stacja po stronie polskiej. Tam staliśmy cały dzień czekając na „przerzut" na szerokie tory. Zmieniliśmy również wagony. Potem już bezpośrednio zawieziono nas do Szepietówki.
— Do niewoli brało was wojsko. Potem był okres bałaganu. Nie wiadomo było kto za co odpowiada. Wreszcie pojawia się «opiekuńcze» NKWD...
— Tak. Było to jednak dopiero w końcowym okresie naszego pobytu w Szepietówce. W początkach października.
— Gdzie zostaliście umieszczeni w Szepietówce? Jakie w tym obozie panowały warunki?
— To nie był obóz, ale punkt przejściowy. Mieścił się na terenie koszar. Całe koszary były dosłownie nabite polskimi jeńcami. Było nas 3-5 tysięcy.
— Jaką część szepietowskiej grupy stanowili oficerowie?
— Nie wiem. Był tłum. Część oficerów pozdejmowała dystynkcje, żeby się ukryć. Wiedzieli, że oficer to, według nomenklatury sowieckiej, burżuj. A więc pierwszy do eksterminacji.
Niektórym oficerom nie udało się ukryć mimo wymienionych środków ostrożności. Często wpadali podczas badania rąk. Sowieci sprawdzając ręce łatwo odróżniali inteligenta od fizycznego. Ten pierwszy był zaliczany do burżujów-oficerów. Ja miałem na mundurze biało-czerwone sznurki cenzusowca i byłem uważany za junkra. Nie znali określenia podchorąży-cenzusowiec i uznali mnie za junkra, czyli oficera. Mój zbyt młody wiek nie odgrywał dla nich żadnej roli. Junkier — mówili — znaczit oficer.
— Jak długo przebywał Pan w Szepietówce?
— Bardzo trudno mi dzisiaj, po pięćdziesięciu latach, dokładnie podać ilość dni. Był to krótki czas. Gdy przejęło nas NKWD szybko zostaliśmy odpowiednio poklasyfikowani i nastąpiła wywózka.
— Czy w ciągu tego krótkiego czasu nie było prób ucieczki? Przecież szczególnie na początku panował typowy bałagan.
— Ludzie byli kompletnie oszołomieni. Przecież myśmy nie rozumieli zupełnie co się dzieje — walczymy z Niemcami, a tu raptem napadają nas Ruscy. Pierwsza myśl to, że idą nam z pomocą. Szybko trzeba było ją porzucić. Co do ucieczek, to z początku podczas transportu i wcześniej, marszu pieszego, były takie próby. Myślę, że część zakończyła się powodzeniem. Potem było to wręcz niemożliwe. Szepietówka to był już obszar ZSRR i gdziekolwiek, nawet zakładając, że udałoby się wydostać z koszar, by ruszył żołnierz polski w mundurze (ubrań cywilnych przecież nie mieliśmy) zaraz cały system policyjny, doskonale przecież zorganizowany, gwarantował szybkie ujęcie zbiega.
— W Szepietówce spotyka Pan Ojca...
— Tak. Było to — można powiedzieć — dosyć zabawne spotkanie, gdyby nie groza i niewiadoma położenia. Byliśmy, wszyscy internowani, już po dość pobieżnej rewizji, w czasie której zabrano nam wszystkie ostre narzędzia (noże, bagnety, otwieracze do konserw itp.) Ponieważ mieliśmy ze sobą puszki z jedzeniem trzeba było je jakoś otworzyć. Przecież od zwycięskich Rosjan dostawaliśmy tylko niewielką ilość chleba i kipiatok. Puszki więc gwarantowały jakąś normalność w wyżywieniu przez czas, na który ich starczało. Trzeba było je jednak otworzyć. Pytał więc jeden drugiego czy ma coś do otwierania konserw. W tej sprawie zagadywano mnie wielokrotnie. Oczywiście po rewizji nie miałem już potrzebnego przyrządu. Miałem tych pytań już dość. Udało mi się z wielkim trudem znaleźć kawałek wolnej posadzki i krańcowo zmęczony (poza męczącym przejazdem dokuczała mi rana) położyłem się z myślą o odpoczynku. W pewnym momencie czuję, że rusza mnie ktoś za nogę. Padło sakramentalne już pytanie. Odezwałem się wtedy bardzo nieparlamentarnie. W odpowiedzi usłyszałem: „To ty ładnie witasz Ojca, dziadu!" Zerwawszy się na równe nogi rzuciłem się Ojcu na szyję. Potem byliśmy już zawsze razem aż do dnia, kiedy odjechał z transportem na miejsce egzakucji.
— Jakie wydarzenia z pobytu w Szepietówce utkwiły Panu w pamięci?
— Chociaż nie był to długi okres, to jednak pamiętam go jako czas gdy NKWD, które nas przejęło od wojska, dokładnie nas „odpytywało" i kwalifikowało. Trudno mówić o jakimś zorganizowanym życiu w Szepietówce, przecież to była tylko „przejściówka". W pamięci utkwił) mi dwa wydarzenia. Pierwsze — humorysty™ I wprost. Pytają jednego żołnierza, może to byl 2, oficer, nie pamiętam: Familia — odpowiedz: „Mikołajczyk", — otiec — pada następne pytanie — odpowiedź: „umarł;'. Potem gdy go wyczytywano brzmiało to mniej więcej tak: „Mikołaj Umariowicz Czyk.
Drugie wydarzenie łączy się z przeszłości) mojego Ojca i przyniosło nam wymierną korzyść. Staliśmy z grupą oficerów spekulując ile mniej więcej mogą nas tu trzymać i co mogą: nami zrobić. Naraz Ojciec zaczął się pilnie przyglądać przechodzącemu właśnie żołnierzowi NKWD. Po chwili podszedł do niego i zaczęli rozmawiać. Słyszałem fragmenty tej rozmowy. Toczyła się w nie znanym mi gardłowym języku. Enkawudysta podczas rozmowy rozglądał się niespokojnie na boki. Po chwili odszedł. Wrócił za parę minut. Zatrzymał się w pewnej odległości od nas i rzucił w naszym kierunku bochenek chleba i kawał słoniny. Po tym pospiesznie odszedł. Ojciec wyjaśnił mi, że jest to Ingusz, \ Znajomy z okresu służby w Kaukaskiej Konnej Tubylczej Dywizji. To, co nam podarował, było poważnym i wartościowym uzupełnieniem naszych racji żywnościowych. Zresztą nie tylko naszych.
— Wkrótce po selekcji przewożą was gdzie indziej...
Podzielono nas. Spora grupa została. Trudno mi dokładnie powiedzieć ilu zostało i q byli to szeregowi czy oficerowie wyłącznie. Nie wiem również z jakich terenów Polski pochodzili ci, którzy zostali w Szepietówce po naszym wyjeździe. Zresztą wielu z nich partiami dołączało do nas. Dołączano do nas już w Kozielsku jeńców z innych „przejściówek", m.in. z Frydrychówki. Nas załadowano do wagonów towarowych tzw. ciepłuszek. Według rosyjskiej normy 1 wagon — sorok czełowiek albo wosiem loszadiej (40 ludzi lub 8 koni). Myśmy musieli gnieść się w 60 lub 100 ludzi. „Ciepłuszkami" zwano te wagony dlatego, bo miały w środku piecyk („kozę" z kominkiem wychodzącym przez dach — na szczęście). Na stopniach lub budce hamulcowej każdego wagonu stal uzbrojony wartownik NKWD. Zaczęli nas wozić po Rosji. Zatrzymywaliśmy się w wielu miejscowościach. Zapamiętałem nazwy niektórych z nich: Wołujka, Orieł, Briansk. Wozili, jak gdyby nie bardzo wiedzieli, gdzie umieścić te masy ludzi. Trwało to tydzień. O wyżywieniu lepiej nie mówić. Składały się na nie: śledź (słony jak...) i woda z lokomotywy (potworna, nie do picia). Ni stąd, ii zowąd na jednej ze stacji, nie pamiętam nazwy, wypuścili nas z wagonów i zaprowadzili na obiad do restauracji dworcowej. Na obiad byl rosół i kawał mięsa Prawdziwy raj. Ten luksus I będę pamiętał do końca życia. W drodze powrotnej do wagonu zauważyłem starszego kolejarza sowieckiego, który zagryzał wargi i trząsł się. Gdy przechodziliśmy koło niego usłyszałem jak mówił półgłosem po polsku z silnym akcentem kresowym: „Boże wam błogosław, chłopcy''.
Po tygodniu podróży dowieźli nas do Koziełska. Był to październik, mniej więcej połowa. Po nas przybywały następne transporty. W końcu października i początkach listopada było nas ponad 4500, głównie oficerów z niewielką liczbą podchorążych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz